Home > Bez kategorii > Wspomnienia z dawnych lat

Wspomnienia z dawnych lat

Marzec 20th, 2019

Publikujemy za zgodą autora Pana Marcina Perlińskiego jego wspomnienia z jego dziecięcych zabaw w synagodze i jej otoczeniu:

Tak się składa, że od ponad trzech lat późnym wieczorem (tzn. po godzinie 22:00) robię sobie codzienne spacery o długości około 10 kilometrów i zawsze przechodzę w pobliżu synagogi (tak troszkę bardziej dołem i koło sklepu, gdzie Pani Norkowska szyła kiedyś czapki i futra). Kilka lat temu przejeżdżałem tamtędy nawet samochodem w dzień i widziałem najprawdopodobniej rabina oraz jego pomocnika. Pan uznany przeze mnie za rabina był bardzo zadbany i miał pod tradycyjną rytualną kapką/pelerynką (?) niezwykle elegancki, bardzo dobrze skrojony i dopasowany oraz nadzwyczaj idealnie wyprasowany garnitur. Przyznam szczerze, że nie wiedziałem, że można aż tak perfekcyjnie wyprasować garnitur.

W roku 1981 lub 1982, czyli kiedy miałem 10 lub 11 lat, synagoga, zwana wtedy przez nas wszystkich „burznicą” lub „kościołem żydowskim”, była zamknięta i niemalże „zabita dechami”. Całe bandy takich urwisów jak ja grasowały i bawiły się „w wojnę” w pobliżu murów obronnych i samej synagogi, popalały bardzo trudno wtedy dostępne „kartkowe” lub „peweksowe” papierosy (względnie kiepy), próbowały popijać tanie wino, obmacywać te niezwykle nieliczne „bardziej chętne” koleżanki, a w najbardziej skrajnych przypadkach durnoty nawet wąchać „Butapren” (bo woreczki z nim czasami można było znaleźć w pobliżu). Po wyważeniu przez kogoś przy pomocy większej deski tylnych drzwi (tych od strony „baszty” ze schodkami) udało nam się wejść na górę po częściowo zarwanych schodach i obejrzeć sobie na przykład główną halę świątyni. Wszędzie leżały setki (jeśli nie tysiące) porozrzucanych karteczek o rozmiarach nieco mniejszych (tzn. krótszych) od tabliczki czekolady, zadrukowanych „pismem hebrajskim” (jak mnie poinformował jeden z kolegów). Niektórzy takie karteczki zabierali ze sobą na pamiątkę i potem chwalili się tym w szkole. Duża część okien była powybijana, szkło leżało na podłodze. Tablice z dziesięcioma przykazaniami w kolorze jasnego piasku lub jasnego popielu leżały na środku sali,  można było po nich chodzić i deptać. Pamiętam, że schyliłem się, żeby wziąć je do ręki i unieść nieco, bo ciekawiło mnie, z jakiego materiału to jest zrobione – jeśli dobrze pamiętam, to nie była to blacha, a raczej rodzaj jakiejś solidnej zwartej dykty czy sklejki. Pionowe drewniane szczebelki okalające sekcje czy „balkony” przeznaczone dla wiernych, podobne trochę do tego, co w naszych katolickich kościołach nazywamy balaskami, były wyłamane lub właśnie wyłamywane. Pamiętam to dokładnie, bo prawie wszyscy ganialiśmy i bawiliśmy się w „czterech pancernych” i „zdobywanie Berlina”, a jednym ze sposobów przejścia dalej było wyłamywanie „z kopa” wspomnianych szczebelków. Rozwalali wszyscy, rozwalałem i ja – przypominam sobie, że na pewno „wykopałem” przynajmniej jeden ze szczebelków i że to „bardzo ciężko szło”, więc zaprzestałem, bo zabolała mnie noga – słabe chłopięce „szkitki” i zwykłe tenisówki nie nadawały się do takich „frontowych akcji”, ale że „chłopacy” ze starszych klas „ostro dawali czadu”, to dobrze pamiętam, gdyż cała synagoga aż trzeszczała od demolki. Nasz pobyt wewnątrz budynku nie trwał dłużej niż dosłownie kilka minut, bo chyba ktoś krzyknął, że „gestapo jedzie”, co oznaczało, że ulicą przejeżdża milicyjna „nyska” (i chyba nawet nie jechała obok samej burznicy – najprawdopodobniej ktoś za szybko spanikował, czyli używając ówczesnej terminologii „spultał”).

To takie historyczne wspomnienia z dzieciństwa. Dziś pewnie aż tak bym nie rozrabiał, ale wtedy to było naturalne i tak oczywiste jak oddychanie powietrzem. Na mur obronny wbiegałem po schodkach i nie bojąc się, że spadnę goniłem wspinając się i opuszczając po górnym wieńcu konstrukcji aż pod samą wieżę ciśnień. Kilka lat temu próbowałem to częściowo powtórzyć i już nie odważyłem się, bo bałem się, że po prostu spadnę (stary koń ma większe wymiary i znaczniejszy ciężar od chłopięcia, więcej do stracenia i więcej rozumu/strachu w głowie). 

Pozdrawiam serdecznie.

Marcin Perliński / Dzierżoniów”

 

Kategorie:Bez kategorii Tagi:
Komentarze są zamknięte